środa, 18 czerwca 2014

Tysiącpięćsetstodziewięćset

   To co rzuca się w UK w oczy jako jedne z pierwszych to wielokulturowość. Zjeżdżają tutaj ludzie praktycznie z całego świata. Ma to wiele swoich wad i wiele zalet. Jakich?
   Jest wiele zalet. Myślę, że przede wszystkim poznanie świata, niekoniecznie podróżując. Można się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy, zupełnie przyziemnych. Prostym przykładem jest herbata. David, z którym się spotykałam jest z Hiszpanii, jest w moim wieku i nigdy w życiu nie pił herbaty dopóki mu nie dałam mojego specjału z miodem, cytryną i imbirem, na który oczywiście narzekał, bo ostre. :P Lobsang, z którą pracuję ostatnio opowiedziała nam historię o nazwisku. Jest Ona z Tajwanu, mieszka w UK około 7 lat, może 9. Nie jestem teraz pewna. W każdym razie jej rodzina posiada "family name" ale nie używa go na co dzień tak jak my w Polsce. Ma dwa imiona, a jedno z nich w UK służy za nazwisko. Jedna z moich przełożonych jest z Indii (tak myślę?), posiada imię i nazwisko, a jej nazwisko po ślubie to imię jej męża. I pojmij tu świat. ;) Sama kultura Brytyjczyków różni się od naszej. Młode dziewczynki chodzą z odsłoniętą połową ciała, wymalowane, na obcasach wyższych niż wieża Eiffela (albo z nimi w ręce bo przecież chodzenie w takich to niemały wyczyn). No i co to za moda na chodzenie z totalnie odkrytym brzuchem i plastikowe sandacze pomykacze? Toż to stopy mają oddychać, a nie pocić się jak głupie i odparzać. Mnie osobiście uderza ich sposób bycia. W pozytywny i negatywny sposób. Wielu Brytyjczyków nie potrafi powiedzieć, że coś im się nie podoba ... z grzeczności. Jednak są to bardzo sympatyczni ludzie, nawet jeśli udają. Po pracy w hotelu i kilku miesiącach w nowej wiele bym dała aby słyszeć 100 razy dziennie słynne "How are you?". Niestety nie wszyscy imigranci przejęli ten uroczy zwyczaj. ;) Poza tym jedzenie jest okropne. Chyba nigdy się do niego nie przekonam. Jedynie słodkości są urocze. No i cydr, po którym niestety umieram.
   A wad? Wad jest równie dużo jak zalet. Ciężko jest zrozumieć zamiary ludzi, powody takiego, a nie innego postępowania, bo jest tu wielu ludzi z różnych stron świata i każda kultura jest inna. Osobiście nie mogę przełknąć zwyczajów ludzi z Indii, którzy mlaskają i siorbią przy posiłkach okropnie, co potrafi doprowadzić do odruchów wymiotnych. Wszyscy z tych, których ja znam to wielkie "czyściochy" hipokryci. Wszystko ich obrzydza, każdy mały brudzik i idealnym przykładem są moi współpracownicy. Jeden z nich na przykład nie dotknie klamki do szafy w staff room'ie bo tam jest masa bakterii. Ale nie interesuje go już to jak "sprząta". Wszystko może być uwalone kupą, albo zwyczajnie przetarte suchą ścierką i na tym sprzątanie się kończy. Jednak klamki nie dotknie. A, nie używa również środków czystości bo to są chemikalia. Lodówka, blat, mikrofalówka, podłoga ... nie ma znaczenia. Do umycia tego stosuje się wodę i ręczniki papierowe. Poza tym traktowanie kobiet. Traktują je jak głupie pizdy, które nic nie widzą. I to mnie irytuje chyba jeszcze bardziej niż nieestetyczne jedzenie. Bo nikt nie będzie mi zwracał uwagi w taki sposób i sugerował takich rzeczy jak to, że jestem głupia. Może nie dostałam się na studia i nie wiem nic o polityce, ale głupia nie jestem. No i oczywiście wszyscy z Pakistanów i innych pokrewnych traktują kobiety podobnie, jedzą podobnie i zachowują się podobnie. Ble. Kiedyś myślałam o zwiedzeniu Indii, chyba po jakimś moim obozie, szczególnie dla jedzenia, które jest genialne, ale mi przeszło. Bo nie zniosłabym ludzi.
Sęk w tym, że mieszkamy wszyscy w UK i powinniśmy się przystosować do zasad panujących tutaj, a nie zmieniać kraj, w którym jesteśmy gośćmi. Takie jest moje zdanie, ale chyba jedno z niewielu. Bo i wielu Polaków twierdzi, że "wyjazd z ciapatymi do ciapolandii" ale "swoje" zasady chętnie by wprowadzili. What's the point?

   Całusy Cymrusy dla tych, którzy jeszcze czytają czasami moje wypociny.

sobota, 24 maja 2014

Kabooooom!

W końcu jakaś stabilizacja. Dom, więcej godzin w pracy. Nie ukrywam, że mnie to cieszy.
A i jakieś poważne uczucia zaczynają kwitnąć między mną i Timem.

Moja praca sprawia mi wiele satysfakcji, chociaż tak naprawdę jej nienawidzę. Takie o dwie sprzeczności w tym samym czasie i miejscu. Najgorsze w tym wszystkim jest kiedy ktoś z kim często się rozmawiało, było obok, pomagało ... umiera. Jakiś czas temu umarła Iris, moja siostra bardzo to przeżyła. Miała problemy ze snem i takie tam, szczególnie, że widziała ją martwą. Dzień po tym umarła urocza Alice, której wszystko ginęło, a ja nie raz i nie dwa spławiałam ją bo taka była gadatliwa. Zdrowa, ale starsza kobieta. Po prostu "wzięła i umarła", a nikt nie wie dlaczego. Nie myślałam, że będę tak wyć. Ale wyłam i nie mogłam przestać. Będę ją zawsze ciepło wspominać.

Ostatnio do głowy przychodzą mi dzikie pomysły. ;) Dzisiaj dla przykładu wpadłam na pomysł napisania matury z angielskiego w kolejnym roku. No, a co mi tam. Nie przyda się? Ok. A co jeśli się przyda? Wtedy bym żałowała, że tego nie zrobiłam. A poza tym to tak dla własnej satysfakcji. O!
Kolejny pomysł, to powrót z wakacji w Polsce przez Leeds, czyli odwiedziny Moniki. Wszystko się tak układa, że to koszt taki sam jak powrót przez Londyn czy Bristol, a większe korzyści i radość z odwiedzin. :) Poza tym przy odwiedzinach Tima, zrobimy mały wypad do Paryża. A co! Nie będziemy sobie żałować. Śmiesznie niskie koszta, a jakie wspomnienia. Grzechem byłoby nie pojechać tam, skoro to tylko 3h drogi.

A, no i jeszcze kwestia uroczych ludzi. Czy ktoś może mi wytłumaczyć dlaczego ludzie to zwykłe kurwy? Kiedy się powodzi moim znajomym, moim przyjaciołom, to ja jestem szczęśliwa z nimi. Nawet jeśli gdzieś w duszy jestem zazdrosna, to to tłumię bo wiem, że i mój czas na to przyjdzie. I raduję się z nimi na całego! Ale nie, nie wszyscy to potrafią. Trzeba ukazać zazdrość, trzeba dopierdolić.
Ja nie wiem co sobie myślicie o życiu w UK. Nie mamy kupy kasy, na wszystko ciężko pracujemy. Jest łatwiej, ale to nie są pałace. I nigdy, przenigdy nie powiedziałam, że w Polsce nie można niczego osiągnąć. Można i to wiele i dzięki temu, można być potęgą, ale trudno to w Polsce wykorzystać, rozwinąć.Ja chcę się rozwijać tutaj. Pójdę na studia choćbym miała wtedy 35 lat. I będę szczęśliwa ze znajomymi z Polski czy bez nich.

Dziękuję tym, w których jest jeszcze ludzkość, empatia i radość. Dziękuję tym, którzy wciąż są ze mną, mimo dzielących nas kilometrów. Do zobaczenia we wrześniu!

Chyba się zakochuję. ;)

wtorek, 25 marca 2014

Ktoś to czyta?

Zastanawiałam się ostatnio czy ktoś  w ogóle jeszcze czyta moje wypociny. Nawet jeśli nie to zawsze jest to spoko miejsce do napisania jakichś swoich przemyśleń.

Dzisiaj na przykład mam ochotę napisać coś o przyjaźni, a raczej o tym, jak bardzo ludzie nie potrafią używać tego słowa. Ja sama chyba przestanę i przyjacielem nazwę kogoś najwyżej po śmierci. Bo wydaje nam się czasami, że ktoś jest naszym przyjacielem, a chwilę później znika z naszego życia, bo znalazł sobie zamiennik.
Kilka lat temu sama zrobiłam coś takiego. Pierwszy chłopak w moim życiu, więc zafascynowana musiałam spotykać się z nim w każdej jego i mojej wolnej chwili. I takim sposobem olałam dobrą koleżankę. Nie, "nie odzyskałam" jej po tym jak się z nim rozstałam. Teraz wiem, że takich rzeczy się nie robi. Przyjaciele (Ci prawdziwi, których wiemy, że możemy tak nazwać) zostają, a partnerzy odchodzą. Taka jest smutna prawda. A ludzie to kurwy.

Poza tym mam wielki problem ze spaniem w nocy. Właściwie to nie ma spania, jest patrzenie w sufit i rozmyślanie o wszystkim i o niczym. Jedna "mała" zmiana w życiu może wywołać taki syf. Bezsenność, która powoduje przemęczenie łącznie z pracą, a to doprowadziło do choróbska. Zdecydowanie tego nie lubię. Chciałabym się wyspać. Przespać całą noc. Calutką.

Regularne wizyty na siłowni ... polecam. Zdecydowanie. Naprawdę świetnie się czuję, gdyby nie to, że nie mogę spać. Pozytywne zmęczenie ciała powodujące ożywienie ducha. Sranie w banie, ale tak właśnie jest. I biegam, haha. Ja biegam. Najbliższy zakup to buty do biegania. :P Tylko trzeba się najpierw zorientować.

Nie mam weny i sił na więcej. Jak moje życie się trochę uspokoi to na pewno coś tu się pojawi.

czwartek, 13 marca 2014

Koledż

Dziś jest ten dzień, w którym rozpoczęłam oficjalne poszukiwania odpowiedniego dla mnie kierunku w college. Nie miałam pojęcia, że jak zabraknie w moim życiu szkoły to tak bardzo będę za nią tęsknić. A teraz kiedy mam tylko 4 godziny angielskiego w tygodniu i to do tego jednego dnia jestem chora. Szkoła jest fajna, mimo wszystko. Przeraża mnie tylko trochę nauka tutaj. Studia są podobno tak proste, że aż wstyd. :P Obcokrajowiec wypoci wszystko co może, żeby napisać esej czy coś w tym stylu, a oni Cię obleją, bo to przecież za dużo. W sumie to może medycynę skończę? xD

W pracy coraz gorzej. W dupie się komuś poprzewracało, żeby takie rzeczy odpierdalać. Ja po prostu nie rozumiem. Nie da się zmienić człowieka w jeden dzień - tak myślałam. Jednak się da. Pierdoli się we łbach wszystkim równo i dokładnie. :P

Dzisiaj na zajęciach w ogóle mieliśmy akcję przynoszenia jedzenia, które było czymś tam tradycyjnym w naszym kraju. Także ode mnie na stole pojawiła się urocza, górzysta, słodka Karpatka, którą zjadł tylko Faris, ale druga grupa nie pogardziła. Bardzo smakowało. Znów pojawia się Faris, który przygotował takie ... coś na kształt ciasta francuskiego z niesamowicie dobrym farszem z kurczaka i warzyw. A to wszystko w kształcie uroczego trójkącika. Jestem zachwycona i chyba muszę poprosić go o przepis, ale to więcej zajmie mi dogadanie się niż zrobienie tego cuda. :P

Cieszę się, że moje pewne smutki odeszły już i mam na kilka spraw po prostu wyjebane. To fajne jest. Człowiek się tak lekko czuje, bezproblemowo. 

A poza tym od niecałego tygodnia nie padało, świeci słońce, wiosna pełną parą. To wspaniałe, bo brytyjska pogoda łatwo może zalęgnąć się w głowie i przysporzyć jakichś depresyjnych problemów. I do tego dostałam płytę (to kur.. chyba pierwsza moja w życiu płyta z muzyką) JEZUS IS ALIVE Marii Peszek i to z autografem, specjalnie dla mnie. To jeden z najwspanialszych prezentów, które dostałam. <3 I wspaniałe jest to, kiedy ktoś Ci mówi: dasz radę, powinnaś to zrobić, Twój angielski jest świetny. Aż się chce!

Trzymajcie we wtorek kciuki proszę! :)




piątek, 7 marca 2014

Czo to się dzieje?

Kurde. Jak jeden stres się kończy to zaczyna się drugi.
Co prawda to nie taki wielki stres jaki przy poszukiwaniu domu, ale stres to stres.

Dużo się dzieje ostatnio. Powiedzmy. Moja siostra znalazła dobrą pracę, także to bardzo dużo dla niej i dla nas. I znów cieszę się jej szczęściem tak bardzo, bardzo. Fantastyczne uczucie, polecam.
W szkole jak najbardziej w porządku. Nie mam większych problemów ze zrozumieniem i wykonywaniem ćwiczeń, a to chyba najważniejsze. Poza tym po wizycie Tima czuję się znów pewniej  z moim angielskim, bo dużo z nim rozmawiałam. To samo staram się robić na zajęciach bo cholernie pomaga, daje poczuć pewność siebie. Prawdopodobnie zmienię dzień zajęć na środy wieczór, bo tak bardziej będzie odpowiadać. Znów nowi ludzie, znów się przyzwyczajać i poznawać. Błeh. Może nie będzie aż tak źle? Swoją drogą na przyszły tydzień umówiliśmy się na dzień jedzenia. Każdy przyniesie jakiś przysmak krajowy, żeby reszta mogła spróbować. I właśnie się zastanawiam co byłoby spoko. W sumie chyba najlepszym dotychczasowym pomysłem są chruściki/faworki. Tanie, dużo i smaczne.

Poza tym wciąż gnębi moje myśli głupota innych. Na szczęście już mniej. Nie rozumiałam, nie rozumiem i nie zrozumiem.

Dzisiaj w Swansea wiosna pełną parą. Ciepełko, słoneczko, ciepły wiatr. Tak już by mogło zostać. Zimo, idź sobie. Nie wracaj już, proszę.

Trzymajcie za mnie kciuki. Jest za co. ;) Nadchodzi wspaniały czas! :D


czwartek, 27 lutego 2014

Not too bad.

Następny post 11 dni po poprzednim ... jak na mnie to NOT TOO BAD. :)

Więc. W nowym domu wciąż żyje się dobrze. A właściwie to fantastycznie. Tęskniłam za swoim miejscem i swoimi śmieciami. ;)

Jestem pełna energii przez to co się dzieje, a może raczej przez to co robię. Pisałam jakiś czas temu o swoich małych postanowieniach. W sumie wiem, że nie powinnam zaczynać od wielu ale aktualnie wszystko jest pasjonujące i fantastyczne.
Po pierwsze obiecałam sobie, że pójdę na siłownię. Dla zdrowia, dla ruchu. Już mam wystarczająco wielkie mięśnie np. na udach, że jak wcisnę się w kieckę to będę wyglądać co najmniej dziwnie, a Bjoergen się będzie przy mnie chować ze wstydu, że ma małe mięśnie. :P
Po drugie od kiedyś tam chciałam nauczyć się kaligrafować. Pamiętam, że moja drużynowa to potrafiła i wyglądało to świetnie. W sumie aktualnie nie przyda mi się chyba do niczego więcej jak do tworzenia kartek urodzinowych ale to świetny wypełniacz czasu i trening cierpliwości. Ciężkie to, boli ręka ale ile sprawia radości! Nieopisane!
Po trzecie coś o czym myślałam też długo - joga. Przypływ energii 100% przynajmniej dla takiego lenia jak ja. Zdecydowanie polecam. :)

W weekend miałam gościa. :)
Dziwne było to, że w końcu spędziłam z kimś tyle czasu, który zwykle spędzam z siostrami albo sama w swojej klitce. Dziwne i zarazem fantastyczne. I uśmiech na mojej twarzy właściwie z niej nie schodzący. Bo czemu właściwie miałby z niej zejść. :) Oby częściej!

Plany na najbliższy czas:
9 dni pracy bez dnia wolnego,
kolejne odwiedziny w kwietniu,
prezent urodzinowy dla samej siebie - bilet do Karlsruche. :)
Ah! No i kontynuowanie swoich postanowień. :)

Trwajcie w uśmiechu i z dala od toksycznych ludzi. ;)


sobota, 15 lutego 2014

Nowy Rozdział

Nowy dom to taki swojego rodzaju nowy rozdział. W związku z tym mam kilka postanowień, ale póki co ich nie zdradzę. Zdradzę, jak zacznę chociaż któreś ogarniać. ;) Może ktoś mnie chociaż trochę zmotywuje do dalszego ciągnięcia tego wszystkiego.

13 lutego wprowadziłyśmy się do nowego domu. Jest ... dziwnie i zarazem wspaniale. Dziwnie, bo kolejny raz nowe miejsce. Mam problemy ze snem, budzę się w nocy kilka razy czyli standard kiedy pojawiam się w nowych miejscach. Wspaniale ponieważ mam swój kąt. Mały bo mały, ale mój. Wygląda tak jak ja chcę, jest tylko mój i mam święty spokój. Poza tym nie ma Davida, którego sam widok irytuje w takim stopniu, że omatkoboska. I jest zimno, ale to standard domów w UK tak myślę. Mam ciepłą kołdrę, to najważniejsze w tej chwili. Mamy living room gdzie możemy zjeść, spędzić razem czas albo po prostu usiąść na dupie i mieć wyrąbane na cały świat. Bez Davida - tak, ten fakt cieszy mnie najbardziej. A, no i ściany są cienkie cholernie, także nici z seksów. ;)
Dzisiaj zaliczyliśmy pierwszy obiad w nowym domu, który ja przygotowałam. Standardowo pizza, która trzyma mnie do teraz. Będę gruba i szczęśliwa. ;) Poza tym w polskim sklepie dorwałam krówki, które pochłaniam w całości. Coś jeszcze zostało w sumie, więc wcale nie jestem wielkim obżartusem.

W szkole w porządku, chociaż mam wrażenie, że trochę się cofam z językiem. Naprawdę potrzebuję wyjścia do ludzi, a nie mam żadnej możliwości aktualnie - no bo jak urwa? Jak znajdę dodatkową lub nową pracę koniecznie muszę wybrać się na poszukiwania nowego miejsca wolontariatu. To też jest jakaś okazja do poznania ludzi.

Poza tym siedzę i nie mogę się doczekać następnego tygodnia. :) Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo!

A to nasz widok z okna, który kiepsko wyszedł na tym zdjęciu. W każdym razie kolejnym razem ... za dnia. I ten już robi wrażenie. ;)