poniedziałek, 3 lutego 2014

Polska Day 1

Aktualnie 38 godzin na nogach, nie licząc krótkich dżemek w podróży. Nie liczę takich, bo gówno dają. I nie mam pojęcia jak zrobiłam to, że żyję i jestem. :)

Stres przed całą podróżą był naprawdę wielki. Bałam się wszystkiego, czego nie powinnam. Tego, że ukradną mi z luku bagażowego bagaż, tego, że się nie dogadam, tego, że pojadę nie tym autobusem, którym powinnam, tego, że mnie okradną - a miałam ze sobą sporo kasy. Także stresik był, ale właściwie nie miał powodów do utrzymywania się. O 00:15 miałam pierwszy autobus, który zawiózł mnie do Bristolu. Linie National Express mają naprawdę dobre autobusy z dużą przestrzenią na nogi, także w każdej chwili można rozprostować kości. Dojechałam do Bristolu koło 2:20 i czekałam godzinę na kolejny autobus, który zabrał mnie prosto na lotnisko. Tam już tylko piękna wpadka z dwoma butelkami napojów w walizce i zaprzeczaniem, że nic takiego w niej nie mam. I już tylko 2,5 h oczekiwania na mój lot ...

Piekielnie zaczęło się kiedy czekaliśmy na wejście do samolotu. Stado Polaczków Cebulaczków narzekających na cały świat. Już wtedy trzęsło mną nie tylko z zimna. I oczywiście kiedy już wszyscy weszli, wciąż był problem z miejscem, na którym powinni posadzić swoje tłuste tyłki. Byłam bardzo, bardzo zdegustowana ich zachowaniem. Nie wspomnę o poziomie kultury osobistej podczas lotu. Na końcu, kiedy wylądowaliśmy (swoją drogą niezbyt przyjemnie, ale ważne, że w całości) chciałam tylko podnieść tyłek i wstać bo moje kolana wołały o litość po tych godzinach siedzenia. Nie mogła się powstrzymać jedna kobieta od komentarza, że po co ja już wstaję, skoro schody jeszcze nie podjechały. Bo lubię, kurde w dupę węża i penis jej do tego. Ale to Polka. Wszyscy musieli wiedzieć, co Ona uważa.

Chciałam się rozpisać bardziej, ale padam na ryło, naprawdę. Dokończę jutro. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz